Kiedy na myśl o obiedzie nic nie przychodzi mi do głowy, zazwyczaj sięgam po całego kurczaka, który zawsze mi wychodzi. Piekę go na różne sposoby, najczęściej na soli, ale tym razem nie miałam całego kilograma soli, więc upiekłam najzwyczajniej na świecie w piekarniku. Wyszedł jak zawsze – soczysty, delikatny, z chrupiącą skórką.
Dzień wcześniej wieczorem zrobiłam miksturę: olej, ocet winny, sos sojowy, sos rybny (odrobina), pieprz, płatki chili, czosnek (krojony) i suszony (bo świeży się skończył) rozmaryn. Przed upieczeniem natarłam kurczaka jeszcze solą. Pierwsze 10 minut piekł się w temperaturze 200 stopni, a przez następne 45 – w 180. Ważne, żeby nie włączać termoobiegu, bo wtedy będzie wysuszony na wiór.
Zjadłam całe udko i kawałek cycka. Spora porcja białka i niewielka tłuszczu, bo skórkę oddałam psu – ku jego szczęściu, a memu smutkowi...
Wygląda apetycznie!!
OdpowiedzUsuńAz slinka cieknie ..
OdpowiedzUsuńKurcze musze sprobowac twoja wersje ,bo wyglada oblednie .
À dajesz tez do srodka czy nacierasz zewnetrznie?
Ten czas to nie zalezy Od wielkosci?
Ja pieke na puszce piwa
Wyprobowalam kiedys przepis Okrasy i posmakowal mi
Tak dla odmiany
Basiu, nacieram od wewnątrz i na zewnątrz. Czas zależy od wielkości kurczaka, ale jeszcze żadnego nie trzymałam poniżej 10+45 minut. Zawsze sprawdzam, czy jest gotowy, nakłuwam widelcem i ma być jędrny. Jak widelec ciężko wchodzi, to jeszcze wrzucam na kilkanaście minut :D
OdpowiedzUsuńdzieki chyba na week end zrobie , bo dawn nie jadlam kurczaka , a na deser chyba beda jablka pieczone
OdpowiedzUsuńNo właśnie ja też dawno nie jadłam. Kurczak nie jest daniem wykwintnym, ale jest pyszny!
OdpowiedzUsuń